Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakapanie.pl
Intrygujący opis, ciekawy, długi tytuł oraz bardzo ładna okładka. Czy coś mogło pójść źle? Okazuje się, że tak. Książka Stary poczciwy Hindenburg dobrze wiedział, co dobre dla Niemiec to niewypał. To jest druga książka autora, kryjącego się pod tajemniczym pseudonimem Melquiades. Co przyszło mi do głowy, w trakcie walki, z przeczytaniem tej powieści to, że jeśli autor nie chce się podpisać własnym nazwiskiem, to już powinna włączyć się nam lampka ostrzegawcza. Nie mówię, że tak jest za każdym razem, bo jestem pewna, że są też dobre książki pisane pod pseudonimem. Niestety ta się do nich nie zalicza… .
Powiem też, że o ile pierwsze
zdania wzbudziły we mnie ciekawość brzmiąc tak:, „Choć od tamtego czasu minęło
już tyle lat, ta historia wzbudza we mnie uzasadniony lęk” – intrygujące?
Myślę, że tak. Przynajmniej dla mnie. Jednak już dalsze rozdziały zawiodą
większość czytelników.
Po pierwsze każdy rozdział jest
podzielony na dwie części. Pierwsza to jakaś historia, wspomnienie, właściwie
retrospekcja, w większości są to dziwne, bardzo dziwne fragmenty i jak dla mnie
mało ciekawe. Druga część zawsze zaczyna się w ten sam sposób: „Swoim
Tuckowozem osiągam dwieście na godzinę, ale nie to słyszałem, kiedy przyłożyłem
ucho do ucha…”. I tu następuje wymienienie jakiejś osoby i jej krótki opis lub
odczucie naszego narratora – właściciela zakładu pogrzebowego. O ile sam pomysł mógł być dobrze odebrany, to wykonanie po
prostu nie wyszło. To jest zrobione źle, nie, bardzo źle. Historie są dziwne,
nudne, a do tego często mamy zakończone zdania trzykropkiem ( i to w
trakcie opowiadania), za każdym razem kończy się zdaniem w stylu: „A teraz
słuchajcie tych bredni, od których na samą myśl puchną mi uszy…” albo: „A teraz
słuchajcie reszty…”. To jest przesada. Rozumiem raz czy dwa, ale za każdym
razem. PORAŻKA!!!!!
Czytam po, to by poznać fajną
historię, czasami się zaśmiać, popłakać, a nie po, to by mieć chęć rzucić
książkę na stos… . Jak to robili w średniowieczu lub w powieści Orwella.
Po drugie historie są wyssane z
palca. Nie mają większego sensu, przesłania, ani formy rozrywkowej. Zamiast
tego mamy ciągłą frustrację i męczymy się lekturą. Na początku nastawiłam się na
lekką i przyjemną powieść, trochę przesłania. A dostałam coś bardzo złego,
opisanego bez pomysłu, odwalonego. Autor coś tam wymyślił, wrzucił do wora i
wydał. Nie dopracowawszy książki. Pierwsze, co przyszło mi do głowy to dać
jednej z książek, którą ostatnio uznałam za porażkę dobrą ocenę, bo przy tej
pozycji tamta książka wymiata!
Przykro, że pierwsze wrażenie,
dające nam nadzieję na dobrą książkę, okazuje się nie mieć nic wspólnego z
ostateczną oceną lektury. Muszę też wspomnieć o braku korekty, która może doprowadziłby
książkę do lepszego stanu… . Błędy są zauważalne nawet dla osób z niezbyt
wprawnym okiem, a styl pisania jest po prostu niepoprawny. Sama nie jestem
znawcą, jeśli chodzi o takie rzeczy, zostawię to dla osób, które się
bardziej na tym znają.
Szkoda, że ta książka to taka porażka. Kompletnie nie rozumiem sensu tego rozbijania rozdziałów na części w taki sposób...
OdpowiedzUsuń